czwartek, 26 listopada 2015

[Epilogue] Good God, let me give you my life


Oślepiające światło. Niewygodne łóżko. Jakieś dziwne, dokuczliwe pikanie nad uchem.
Nie może się poruszyć, z trudem podnosi powieki. Nikogo przy niej nie ma. Nie może wykrztusić słowa, rurka w gardle przeszkadza, drażni, drażnią kable oplatające jej skórę, drażni samotność.
Gdzie jest Fabian, pyta, samą siebie, bo nie jest w stanie pytania wypowiedzieć. Fabian, Fabian, przewodnia myśl jej życia, odkąd go poznała. Fabian, Fabian, Fabian.
Nawołuje go w myślach, krzyczy wewnątrz własnej głowy, krzyczy, wrzeszczy, Fabian, gdzie jest Fabian.
Czy żyje.
Fabian, Fabian, Fabian.
Przychodzi lekarz, mówi coś do niej, ona nie odpowiada, przecież nie może, chce pytać o Fabiana, ale nikt nie rozumie jej rozpaczliwego wzroku. Wyjmują jej tę cholerną rurkę z gardła, ale nadal nie może mówić, boli ją to gardło, boli ją głowa, wszystko ją boli, a najbardziej boli brak Fabiana.
Fabian, co z Fabianem.
Fabian.
Zasypia, bez ostrzeżenia, pod wpływem podanych jej silnych leków przeciwbólowych, w sen bez ukojenia, bez spokoju, bez Fabiana.

Budzi się, po chwili albo po wieczności, sama nie wie. Znów ten irytujący dźwięk i znów oślepiające światło, ale już nie ma rurki w gardle i nie jest wreszcie sama.
- Wróciłaś - szepcze ktoś, niedaleko jej głowy, owiniętej bandażem. Otwiera z wysiłkiem oczy, jego twarz, pokaleczona, zszyty przez chirurga policzek, łzy w oczach i uśmiech na twarzy.
Znowu krzyczy w swojej głowie, tym razem z radości. Fabian, Fabian, żyjesz, jesteś. Fabian.
- Trochę sobie pospałaś - mówi cicho, delikatnie głaszcząc jej dłoń. Drugą rękę ma w gipsie, to go wykluczy z gry, myśli, ale nic nie mówi, bo gardło boli, a każdy oddech jest nieludzkim wysiłkiem. - Ale to nic. Będzie dobrze, Kaja. Niedługo stąd wyjdziesz, tak jak ja. Widzisz? Mnie już wypuścili. I może nawet będę mógł jeszcze grać.
Zamyka oczy, zaczyna płakać, Fabian próbuje ją uspokoić, ale to nic nie daje. Przez mgłę bólu wracają do niej wspomnienia. Jechali jej samochodem, ona prowadziła, mieli wypadek. Ona prowadziła i mieli wypadek. I Fabian może już nigdy przez nią nie zagra w siatkówkę.
Łzy spływają po dwóch stronach jej twarzy, oddycha szybko, płytko, nieregularnie.
- To nie twoja wina, Kaja, to przecież nie była twoja wina - powtarza Fabian, ale ona nie może przestać płakać.
Bo Fabian, Fabian, przez nią ucierpiał Fabian.

Kiedy budzi się po raz kolejny, on trzyma jej dłoń, ściska mocno palce.
- Fabian... - szepcze, pierwszy raz od wypadku. Podnosi wzrok, patrzy na nią, z mieszaniną szczęścia, bólu i lęku.
- Kaja, kochanie...
Całuje jej palce, przyciska do policzka, a ona uśmiecha się delikatnie w odpowiedzi.
- Fabian, przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam.
Kręci głową, odgarnia delikatnie włosy z twarzy, pochyla się i całuje obandażowane czoło.
- Kocham cię, pamiętaj - szepcze w odpowiedzi. - Bez względu na to, co zrobisz, będę cię kochał, Kaja. Nie musisz robić nic ze względu na mnie. Kocham cię i zawsze będę cię kochał.
Boli ją głowa, nie rozumie jego słów, ale nie ma siły pytać. Uśmiecha się delikatnie, z bólem usiłuje podnieść głowę, ale Fabian stanowczo jej tego zabrania.
- Kocham cię - odpowiada. - Kocham cię, Fabian.
Chce zapytać, ale zanim zdąży zebrać siły, znowu zasypia.

Słyszy głosy, gdzieś niedaleko jej niewygodnego łóżka. Głos Fabiana i głos lekarza, który był niedaleko, kiedy obudziła się po raz pierwszy.
- Walczy, ale to ją wykańcza. Panie Fabianie, nie będę ukrywał, nie wygląda to dobrze. Uraz głowy i obrażenia wewnętrzne są bardzo poważne. To cud, że w ogóle przeżyła wypadek i operację. Ale nie mogę nic panu zagwarantować.
Słyszy, jak Fabian pociąga nosem, słyszy jego głos, łamiący się, przyciszony, przygasły.
- Nie ma szans, prawda? - pyta. - Nie ma szans, że stąd wyjdzie.
Cisza dzwoni jej w uszach, łzy płyną po policzkach, nie ma siły podnieść powiek, nie ma siły krzyczeć, że przecież żyje, przecież walczy, przecież dla Fabiana zrobi wszystko.
- Może da radę jeszcze powalczyć przez kilka, kilkanaście godzin, może dzień czy dwa. Ale... przykro mi.
Rozumie, rozumie wszystko, a jednocześnie nie rozumie niczego. Walczy, żyje, a jest już jakby martwa.
Rozumie wcześniejsze słowa Fabiana, rozumie jego łzy, jego strach, ból i radość w oczach, rozumie uderzenie pięścią w ścianę, które słyszy teraz, rozumie jego przekleństwa i ból.
I chce dla niego jeszcze zawalczyć.
Znowu zasypia, wściekła, bo sen nie daje jej walczyć o siebie i Fabiana.

Kolejne przebudzenie boli podwójnie, bo do fizycznego bólu dochodzi ten psychiczny, świadomość podsłuchanej rozmowy, prośba Fabiana, jego słowa, że nie musi nic robić dla niego.
Że dla niego nie musi już walczyć.
Pozwala jej się poddać, odejść, zasnąć i nie obudzić się po raz kolejny, pozwala jej umrzeć, a ona przecież tak bardzo chce żyć. Żyć z nim i żyć dla niego.
- Kaja... - szepcze gdzieś niedaleko. Otwiera oczy. Siedzi obok niej, wpatruje się w nią z uporem, widzi łzy w jego oczach, z którymi walczy. - Kaja, wiem, ile cię to kosztuje... Nie musisz tego robić.
Mruga, łza spływa po jego poranionym policzku, nie golił się od kilku dni, pewnie od wypadku, bo wtedy, przed wyjazdem, zmusiła go do tego.
Przypomina sobie więcej, przypomina sobie, że jechała drogą z pierwszeństwem przejazdu, niezbyt szybko, rozmawiała z Fabianem, nie, kłóciła się z nim, o jakąś błahostkę, zawsze kłócili się tylko o błahostki, bo nie mieli poważnych problemów, bo wszystko już sobie wyjaśnili, kłóciła się z nim, kiedy ten samochód przeciął przeciwny pas jezdni, wyjeżdżając z podporządkowanej drogi, zdecydowanie zbyt szybko, wymuszając pierwszeństwo, uderzając w bok samochodu, po stronie, po której ona siedziała. Przyjęła na siebie niemalże całą siłę uderzenia, nieświadomie ratując w ten sposób Fabiana.
- Kaja... - słyszy szept niedaleko siebie. Fabian.
On jest jej priorytetem.
- Kocham cię - szepcze w odpowiedzi. Chce mu powiedzieć tyle rzeczy, ale nie może, nie ma siły, wszystko ją boli. Ale walczy, nadal walczy, obiecuje sobie i obiecuje jemu, że się nie podda. Znowu zasypia, zmęczona, obolała, walczy ze snem, ale nie daje rady, ale obiecuje sobie, że jeszcze się obudzi, że będzie walczyć o siebie i o Fabiana.

Budzą ją kolejne znajome głosy gdzieś w pobliżu, głosy jej rodziców. Zaciska powieki, nie chce ich słyszeć, nie chce, by tu byli, chce Fabiana, tylko Fabiana. Słyszy kroki, poznaje je, choć od dawna nie mieszka w rodzinnym domu.
- Kaja, córeczko... - Głos matki, kiedyś kojący, teraz tylko ją irytuje. - Kochanie, nie martw się, już wszystko będzie dobrze - obiecuje.
Otwiera oczy, wściekła na matkę, na ojca, który w milczeniu stoi obok, na siebie, bo ma coraz mniej siły walczyć, bo chce porozmawiać z Fabianem, a nie może, bo przy niej są oni.
- Nie będzie dobrze - szepcze w odpowiedzi.
Kłócili się przez lata, matka i ojciec, w swoje rozgrywki wciągali ją, Kaję, nie zważając na jej uczucia. A potem, kiedy po długiej nieobecności zapukała do ich drzwi, trzymając za rękę Fabiana, miłość jej życia, zdecydowali, że to nie mężczyzna dla niej, znowu chcieli podjąć decyzję za nią.
- Gdzie Fabian? - pyta cicho. Widzi, jak ojciec zaciska dłonie w pięści, a matka marszczy brwi.
- Nie ma - mówi krótko mężczyzna, a ona czuje rosnący strach, tak dobrze jej znany z pierwszego przebudzenia po wypadku.
Nigdy nie zaakceptują Fabiana, bo nigdy nie akceptowali jej wyborów, zdaje sobie sprawę, prawda boli, ale gdzieś na dnie umysłu czai się myśl, że ona przecież i tak niedługo nie da rady walczyć, a Fabian zostanie sam.
Chce walczyć. Ale przecież coraz bardziej brakuje jej sił.
- Niech tu przyjdzie - prosi. - A wy wyjdźcie. Nie macie prawa niszczyć mnie i Fabiana.
Mówi cicho, ale stanowczo, w jej szepcie pobrzmiewa siła, ta sama, która utrzymuje ją przy życiu, mimo tak ciężkich obrażeń. Siła, która po każdej kłótni i trzaśnięciu drzwiami kazała jej wracać do Fabiana, która kazała jej czekać cierpliwie na każdy jego powrót z treningu czy meczu, która kazała jej się przed nim otworzyć, zaufać i pozwolić się poznać i pokochać.
To jedno słowo, jednocześnie tak wielkie i tak małe. Miłość. Kochać.
Długo myślała, że tego nie potrafi, że rodzice, uznani prawnicy, którzy zawsze się kłócili, że nie dali rady jej tego nauczyć, tej miłości dwóch ludzi, którzy z obcych stają się dla siebie najważniejsi. Ale znajomość z Fabianem udowodniła jej, że to potrafi, że umie kochać, że umie być kochaną, a być kochaną przez kogoś takiego to dla niej największe wyróżnienie.
Wychodzą, z wahaniem, matka chyba nawet z bólem, ojciec bardziej z wściekłością, ale po chwili obok niej pojawia się ten, któremu była gotowa podporządkować całe swoje życie. Nadal jest.
- Kaja, kochanie, jak się czujesz? - pyta, siadając na skraju łóżka, ostrożnie, by nie sprawić jej bólu, by nie uszkodzić aparatury oplatającej jej ciało.
Nie odpowiada, kręci głową, czuje łzy zbierające się pod powiekami. Mruga gwałtownie, próbując je powstrzymać.
- Fabian, kocham cię - szepcze po chwili. - I nie poddam się. Dla ciebie. Nie poddam się.
Nie odpowiada. Zamyka oczy, oddycha ciężko. Dostrzega łzy na jego twarzy. Płacze, Fabian płacze, przez nią, dlaczego on płacze?
- Kaja...
Zagryza wargi, pociera dłonią nieogoloną szczękę, drży mu ręka, łzy płyną, po jej policzkach też.
- Fabian, dlaczego płaczesz? - pyta naiwnie, jak dziecko. A przecież zna odpowiedź.
Nie powie jej tego, nie powie tego na głos, ale ona już nie ma szans. Ona już nie ma o co walczyć, bo ktoś na górze podjął tę decyzję za nią.
- Nie chcę umierać - szepcze, a Fabian mocniej zagryza wargi, niemalże do krwi. Pochyla się, drżącą ręką gładzi ją po policzku, rozmazując słone krople na piegowatej skórze. Nic nie mówi, ona też milczy, stara się nie myśleć o tym, co będzie, nie myśleć o wypadku i o jego tragicznych skutkach.
Stara się przywołać szczęśliwe wspomnienia, ich pierwsze spotkanie, kiedy uciekła, prowokując go, pierwszy pocałunek, niekończące się rozmowy, jak o trzeciej nad ranem próbował uczyć ją francuskiego, a ona uparcie odpowiadała po włosku, jego szeroki uśmiech, którego teraz próżno szukać na jego twarzy, to, jak budził ją zapachem gorącej, czarnej kawy, wszystkie dotknięcia, pocałunki i słowa, które padły między nimi.
- Kocham cię, Kaja - szepcze w końcu, przerywając ciszę, patrząc jej w oczy, może ostatni raz w życiu.
- Kocham cię, Fabian - odpowiada cicho, jeszcze ciszej, niż on, chce to powtarzać bez końca, ale nie ma już na to ani siły, ani czasu. Zaciska dłoń na palcach Drzyzgi, jak robiła to wielokrotnie, nie doceniając tego pozornie błahego gestu, dającego jej tyle odwagi i siły.
Ale to już nie jest siła do walki. To siła do poddania się.
Mają sobie jeszcze tyle do powiedzenia, mają tyle do zrobienia, tyle planów i nadziei.
Mieli.
Cisza przerywana irytującym sygnałem, najpierw przerywanym, potem ciągłym. Urywany oddech. Szloch.
Mieli wszystko. I wszystko im zabrano. W sposób okrutny, brutalny, nagle, bez ostrzeżenia, bez możliwości zmiany planów.
Bo ktoś na górze zaplanował ich życie w zupełnie inny, może nawet niezwykły sposób.
Wyłączony dźwięk niepotrzebnej już aparatury. Urywany oddech, szloch. Palce, które już nie ściskają jego dłoni. Zamknięte oczy, blada twarz, piegi, rany, skaleczenia. Niebieskie tęczówki, których już nie zobaczy. Długie rzęsy, jeszcze wilgotne od łez.
Dźwięk jej głosu w uszach, w pamięci. Dźwięk jej śmiechu. Wspomnienie dotyku ciepłej skóry i miękkich warg.
A teraz tylko cisza, cisza, spokój i samotność.
Bo w tym pokoju jest już sam.

~*~

Koniec.
Nie znam piosenki, która bardziej pasowałaby do tego epilogu, przy niej go pisałam i płakałam, pisząc. A to mi się jeszcze nie zdarzyło.
Koniec historii Fabiana i Kai, zaplanowanej w ten sposób od dawna, od początku. Najpierw powstał epilog, potem cała reszta. Dokładnie tak miało się to skończyć.
Nie wyszło mi to tak, jak chciałam. Powiedzmy sobie szczerze, tylko epilog jest tutaj na przyzwoitym poziomie. Mogłabym się tłumaczyć pisaniem na tempo, przerwą w pisaniu i studiami, ale po co. Nie wyszło, po prostu. Może się do tego nie nadaję. Może.

Chciałam serdecznie podziękować za każde odwiedziny, każdy komentarz tutaj zostawiony, to dla mnie niesamowicie ważne. Każdy ślad Waszej obecności, świadomość, że ktoś to czyta, daje niesamowitego kopa do pracy nad sobą, nad pisaniem, nad kolejnymi projektami. Dziękuję, po prostu dziękuję.

I mała prośba na koniec. Jeśli jeszcze się nie ujawniłeś/łaś, zrób to teraz. Zostaw w komentarzu serduszko albo przekleństwo, kropkę, cokolwiek. Daj znać, że jesteś. Że ktoś to czyta.

A teraz zapraszam na coś, czego właściwie miało nie być, jeszcze nie. Ale jest.
Hurt her again, Bartek i Anika. Trzymajcie kciuki. I bądźcie.

Dominika.