Oślepiające światło. Niewygodne łóżko. Jakieś dziwne,
dokuczliwe pikanie nad uchem.
Nie może się poruszyć, z trudem podnosi powieki. Nikogo
przy niej nie ma. Nie może wykrztusić słowa, rurka w gardle przeszkadza,
drażni, drażnią kable oplatające jej skórę, drażni samotność.
Gdzie jest Fabian, pyta, samą siebie, bo nie jest w
stanie pytania wypowiedzieć. Fabian, Fabian, przewodnia myśl jej życia, odkąd
go poznała. Fabian, Fabian, Fabian.
Nawołuje go w myślach, krzyczy wewnątrz własnej głowy,
krzyczy, wrzeszczy, Fabian, gdzie jest Fabian.
Czy żyje.
Fabian, Fabian, Fabian.
Przychodzi lekarz, mówi coś do niej, ona nie odpowiada,
przecież nie może, chce pytać o Fabiana, ale nikt nie rozumie jej rozpaczliwego
wzroku. Wyjmują jej tę cholerną rurkę z gardła, ale nadal nie może mówić, boli
ją to gardło, boli ją głowa, wszystko ją boli, a najbardziej boli brak Fabiana.
Fabian, co z Fabianem.
Fabian.
Zasypia, bez ostrzeżenia, pod wpływem podanych jej
silnych leków przeciwbólowych, w sen bez ukojenia, bez spokoju, bez Fabiana.
Budzi się, po chwili albo po wieczności, sama nie wie.
Znów ten irytujący dźwięk i znów oślepiające światło, ale już nie ma rurki w
gardle i nie jest wreszcie sama.
- Wróciłaś - szepcze ktoś, niedaleko jej głowy, owiniętej
bandażem. Otwiera z wysiłkiem oczy, jego twarz, pokaleczona, zszyty przez
chirurga policzek, łzy w oczach i uśmiech na twarzy.
Znowu krzyczy w swojej głowie, tym razem z radości.
Fabian, Fabian, żyjesz, jesteś. Fabian.
- Trochę sobie pospałaś - mówi cicho, delikatnie głaszcząc
jej dłoń. Drugą rękę ma w gipsie, to go wykluczy z gry, myśli, ale nic nie
mówi, bo gardło boli, a każdy oddech jest nieludzkim wysiłkiem. - Ale to nic.
Będzie dobrze, Kaja. Niedługo stąd wyjdziesz, tak jak ja. Widzisz? Mnie już
wypuścili. I może nawet będę mógł jeszcze grać.
Zamyka oczy, zaczyna płakać, Fabian próbuje ją uspokoić,
ale to nic nie daje. Przez mgłę bólu wracają do niej wspomnienia. Jechali jej
samochodem, ona prowadziła, mieli wypadek. Ona prowadziła i mieli wypadek. I
Fabian może już nigdy przez nią nie zagra w siatkówkę.
Łzy spływają po dwóch stronach jej twarzy, oddycha
szybko, płytko, nieregularnie.
- To nie twoja wina, Kaja, to przecież nie była twoja
wina - powtarza Fabian, ale ona nie może przestać płakać.
Bo Fabian, Fabian, przez nią ucierpiał Fabian.
Kiedy budzi się po raz kolejny, on trzyma jej dłoń,
ściska mocno palce.
- Fabian... - szepcze, pierwszy raz od wypadku. Podnosi
wzrok, patrzy na nią, z mieszaniną szczęścia, bólu i lęku.
- Kaja, kochanie...
Całuje jej palce, przyciska do policzka, a ona uśmiecha
się delikatnie w odpowiedzi.
- Fabian, przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam.
Kręci głową, odgarnia delikatnie włosy z twarzy, pochyla
się i całuje obandażowane czoło.
- Kocham cię, pamiętaj - szepcze w odpowiedzi. - Bez względu
na to, co zrobisz, będę cię kochał, Kaja. Nie musisz robić nic ze względu na
mnie. Kocham cię i zawsze będę cię kochał.
Boli ją głowa, nie rozumie jego słów, ale nie ma siły
pytać. Uśmiecha się delikatnie, z bólem usiłuje podnieść głowę, ale Fabian stanowczo
jej tego zabrania.
- Kocham cię - odpowiada. - Kocham cię, Fabian.
Chce zapytać, ale zanim zdąży zebrać siły, znowu zasypia.
Słyszy głosy, gdzieś niedaleko jej niewygodnego łóżka. Głos
Fabiana i głos lekarza, który był niedaleko, kiedy obudziła się po raz
pierwszy.
- Walczy, ale to ją wykańcza. Panie Fabianie, nie będę
ukrywał, nie wygląda to dobrze. Uraz głowy i obrażenia wewnętrzne są bardzo
poważne. To cud, że w ogóle przeżyła wypadek i operację. Ale nie mogę nic panu
zagwarantować.
Słyszy, jak Fabian pociąga nosem, słyszy jego głos,
łamiący się, przyciszony, przygasły.
- Nie ma szans, prawda? - pyta. - Nie ma szans, że stąd
wyjdzie.
Cisza dzwoni jej w uszach, łzy płyną po policzkach, nie
ma siły podnieść powiek, nie ma siły krzyczeć, że przecież żyje, przecież
walczy, przecież dla Fabiana zrobi wszystko.
- Może da radę jeszcze powalczyć przez kilka, kilkanaście
godzin, może dzień czy dwa. Ale... przykro mi.
Rozumie, rozumie wszystko, a jednocześnie nie rozumie
niczego. Walczy, żyje, a jest już jakby martwa.
Rozumie wcześniejsze słowa Fabiana, rozumie jego łzy,
jego strach, ból i radość w oczach, rozumie uderzenie pięścią w ścianę, które
słyszy teraz, rozumie jego przekleństwa i ból.
I chce dla niego jeszcze zawalczyć.
Znowu zasypia, wściekła, bo sen nie daje jej walczyć o
siebie i Fabiana.
Kolejne przebudzenie boli podwójnie, bo do fizycznego
bólu dochodzi ten psychiczny, świadomość podsłuchanej rozmowy, prośba Fabiana,
jego słowa, że nie musi nic robić dla niego.
Że dla niego nie musi już walczyć.
Pozwala jej się poddać, odejść, zasnąć i nie obudzić się
po raz kolejny, pozwala jej umrzeć, a ona przecież tak bardzo chce żyć. Żyć z
nim i żyć dla niego.
- Kaja... - szepcze gdzieś niedaleko. Otwiera oczy.
Siedzi obok niej, wpatruje się w nią z uporem, widzi łzy w jego oczach, z
którymi walczy. - Kaja, wiem, ile cię to kosztuje... Nie musisz tego robić.
Mruga, łza spływa po jego poranionym policzku, nie golił
się od kilku dni, pewnie od wypadku, bo wtedy, przed wyjazdem, zmusiła go do
tego.
Przypomina sobie więcej, przypomina sobie, że jechała
drogą z pierwszeństwem przejazdu, niezbyt szybko, rozmawiała z Fabianem, nie,
kłóciła się z nim, o jakąś błahostkę, zawsze kłócili się tylko o błahostki, bo
nie mieli poważnych problemów, bo wszystko już sobie wyjaśnili, kłóciła się z
nim, kiedy ten samochód przeciął przeciwny pas jezdni, wyjeżdżając z
podporządkowanej drogi, zdecydowanie zbyt szybko, wymuszając pierwszeństwo, uderzając
w bok samochodu, po stronie, po której ona siedziała. Przyjęła na siebie
niemalże całą siłę uderzenia, nieświadomie ratując w ten sposób Fabiana.
- Kaja... - słyszy szept niedaleko siebie. Fabian.
On jest jej priorytetem.
- Kocham cię - szepcze w odpowiedzi. Chce mu powiedzieć
tyle rzeczy, ale nie może, nie ma siły, wszystko ją boli. Ale walczy, nadal
walczy, obiecuje sobie i obiecuje jemu, że się nie podda. Znowu zasypia,
zmęczona, obolała, walczy ze snem, ale nie daje rady, ale obiecuje sobie, że
jeszcze się obudzi, że będzie walczyć o siebie i o Fabiana.
Budzą ją kolejne znajome głosy gdzieś w pobliżu, głosy
jej rodziców. Zaciska powieki, nie chce ich słyszeć, nie chce, by tu byli, chce
Fabiana, tylko Fabiana. Słyszy kroki, poznaje je, choć od dawna nie mieszka w
rodzinnym domu.
- Kaja, córeczko... - Głos matki, kiedyś kojący, teraz
tylko ją irytuje. - Kochanie, nie martw się, już wszystko będzie dobrze -
obiecuje.
Otwiera oczy, wściekła na matkę, na ojca, który w milczeniu
stoi obok, na siebie, bo ma coraz mniej siły walczyć, bo chce porozmawiać z
Fabianem, a nie może, bo przy niej są oni.
- Nie będzie dobrze - szepcze w odpowiedzi.
Kłócili się przez lata, matka i ojciec, w swoje rozgrywki
wciągali ją, Kaję, nie zważając na jej uczucia. A potem, kiedy po długiej
nieobecności zapukała do ich drzwi, trzymając za rękę Fabiana, miłość jej
życia, zdecydowali, że to nie mężczyzna dla niej, znowu chcieli podjąć decyzję
za nią.
- Gdzie Fabian? - pyta cicho. Widzi, jak ojciec zaciska
dłonie w pięści, a matka marszczy brwi.
- Nie ma - mówi krótko mężczyzna, a ona czuje rosnący
strach, tak dobrze jej znany z pierwszego przebudzenia po wypadku.
Nigdy nie zaakceptują Fabiana, bo nigdy nie akceptowali
jej wyborów, zdaje sobie sprawę, prawda boli, ale gdzieś na dnie umysłu czai
się myśl, że ona przecież i tak niedługo nie da rady walczyć, a Fabian zostanie
sam.
Chce walczyć. Ale przecież coraz bardziej brakuje jej
sił.
- Niech tu przyjdzie - prosi. - A wy wyjdźcie. Nie macie
prawa niszczyć mnie i Fabiana.
Mówi cicho, ale stanowczo, w jej szepcie pobrzmiewa siła,
ta sama, która utrzymuje ją przy życiu, mimo tak ciężkich obrażeń. Siła, która
po każdej kłótni i trzaśnięciu drzwiami kazała jej wracać do Fabiana, która
kazała jej czekać cierpliwie na każdy jego powrót z treningu czy meczu, która
kazała jej się przed nim otworzyć, zaufać i pozwolić się poznać i pokochać.
To jedno słowo, jednocześnie tak wielkie i tak małe.
Miłość. Kochać.
Długo myślała, że tego nie potrafi, że rodzice, uznani prawnicy,
którzy zawsze się kłócili, że nie dali rady jej tego nauczyć, tej miłości dwóch
ludzi, którzy z obcych stają się dla siebie najważniejsi. Ale znajomość z
Fabianem udowodniła jej, że to potrafi, że umie kochać, że umie być kochaną, a
być kochaną przez kogoś takiego to dla niej największe wyróżnienie.
Wychodzą, z wahaniem, matka chyba nawet z bólem, ojciec
bardziej z wściekłością, ale po chwili obok niej pojawia się ten, któremu była
gotowa podporządkować całe swoje życie. Nadal jest.
- Kaja, kochanie, jak się czujesz? - pyta, siadając na
skraju łóżka, ostrożnie, by nie sprawić jej bólu, by nie uszkodzić aparatury
oplatającej jej ciało.
Nie odpowiada, kręci głową, czuje łzy zbierające się pod
powiekami. Mruga gwałtownie, próbując je powstrzymać.
- Fabian, kocham cię - szepcze po chwili. - I nie poddam
się. Dla ciebie. Nie poddam się.
Nie odpowiada. Zamyka oczy, oddycha ciężko. Dostrzega łzy
na jego twarzy. Płacze, Fabian płacze, przez nią, dlaczego on płacze?
- Kaja...
Zagryza wargi, pociera dłonią nieogoloną szczękę, drży mu
ręka, łzy płyną, po jej policzkach też.
- Fabian, dlaczego płaczesz? - pyta naiwnie, jak dziecko.
A przecież zna odpowiedź.
Nie powie jej tego, nie powie tego na głos, ale ona już
nie ma szans. Ona już nie ma o co walczyć, bo ktoś na górze podjął tę decyzję
za nią.
- Nie chcę umierać - szepcze, a Fabian mocniej zagryza
wargi, niemalże do krwi. Pochyla się, drżącą ręką gładzi ją po policzku,
rozmazując słone krople na piegowatej skórze. Nic nie mówi, ona też milczy,
stara się nie myśleć o tym, co będzie, nie myśleć o wypadku i o jego
tragicznych skutkach.
Stara się przywołać szczęśliwe wspomnienia, ich pierwsze
spotkanie, kiedy uciekła, prowokując go, pierwszy pocałunek, niekończące się
rozmowy, jak o trzeciej nad ranem próbował uczyć ją francuskiego, a ona uparcie
odpowiadała po włosku, jego szeroki uśmiech, którego teraz próżno szukać na
jego twarzy, to, jak budził ją zapachem gorącej, czarnej kawy, wszystkie
dotknięcia, pocałunki i słowa, które padły między nimi.
- Kocham cię, Kaja - szepcze w końcu, przerywając ciszę,
patrząc jej w oczy, może ostatni raz w życiu.
- Kocham cię, Fabian - odpowiada cicho, jeszcze ciszej,
niż on, chce to powtarzać bez końca, ale nie ma już na to ani siły, ani czasu.
Zaciska dłoń na palcach Drzyzgi, jak robiła to wielokrotnie, nie doceniając
tego pozornie błahego gestu, dającego jej tyle odwagi i siły.
Ale to już nie jest siła do walki. To siła do poddania
się.
Mają sobie jeszcze tyle do powiedzenia, mają tyle do
zrobienia, tyle planów i nadziei.
Mieli.
Cisza przerywana irytującym sygnałem, najpierw
przerywanym, potem ciągłym. Urywany oddech. Szloch.
Mieli wszystko. I wszystko im zabrano. W sposób okrutny,
brutalny, nagle, bez ostrzeżenia, bez możliwości zmiany planów.
Bo ktoś na górze zaplanował ich życie w zupełnie inny, może
nawet niezwykły sposób.
Wyłączony dźwięk niepotrzebnej już aparatury. Urywany
oddech, szloch. Palce, które już nie ściskają jego dłoni. Zamknięte oczy, blada
twarz, piegi, rany, skaleczenia. Niebieskie tęczówki, których już nie zobaczy.
Długie rzęsy, jeszcze wilgotne od łez.
Dźwięk jej głosu w uszach, w pamięci. Dźwięk jej śmiechu.
Wspomnienie dotyku ciepłej skóry i miękkich warg.
A teraz tylko cisza, cisza, spokój i samotność.
Bo w tym pokoju jest już sam.
~*~
Koniec.
Nie znam piosenki, która bardziej pasowałaby do tego
epilogu, przy niej go pisałam i płakałam, pisząc. A to mi się jeszcze nie
zdarzyło.
Koniec historii Fabiana i Kai, zaplanowanej w ten sposób
od dawna, od początku. Najpierw powstał epilog, potem cała reszta. Dokładnie
tak miało się to skończyć.
Nie wyszło mi to tak, jak chciałam. Powiedzmy sobie
szczerze, tylko epilog jest tutaj na przyzwoitym poziomie. Mogłabym się
tłumaczyć pisaniem na tempo, przerwą w pisaniu i studiami, ale po co. Nie
wyszło, po prostu. Może się do tego nie nadaję. Może.
Chciałam serdecznie podziękować za każde odwiedziny,
każdy komentarz tutaj zostawiony, to dla mnie niesamowicie ważne. Każdy ślad
Waszej obecności, świadomość, że ktoś to czyta, daje niesamowitego kopa do
pracy nad sobą, nad pisaniem, nad kolejnymi projektami. Dziękuję, po prostu
dziękuję.
I mała prośba na koniec. Jeśli jeszcze się nie
ujawniłeś/łaś, zrób to teraz. Zostaw w komentarzu serduszko albo przekleństwo,
kropkę, cokolwiek. Daj znać, że jesteś. Że ktoś to czyta.
A teraz zapraszam na coś, czego właściwie miało nie być,
jeszcze nie. Ale jest.
Hurt her again, Bartek i Anika. Trzymajcie kciuki. I
bądźcie.
Dominika.
Mordka mi się bardzo zasmuciła, z powodu takiego, a nie innego końca. Bo to opowiadanie było niezwykłe, niebanalne, kilkuwymiarowe. Oprócz jednej warstwy interpretacyjnej miało kolejne i kolejne, które z każdym rozdziałem odsłaniały więcej psychicznego popękania Kai i tej całej miłości i ciepła, jakimi obdarzył ją Fabian.
OdpowiedzUsuńSzkoda dziewczyny. A ostatnie zdanie zmiata z powierzchni ziemi.
I dementuję, że się nie nadajesz. Nadajesz się bardzo. I bardzo dobrze mi się Ciebie czyta. I z niecierpliwością czekam na Małych Rycerzy (Grześ, wiadomo), ale Bartek też zapowiada się interesująco.
Dziękuję, że mogłam to przeczytać.
Pozdrawiam <3
H.
Epilog przeczytałam trochę wcześniej. Chyba teraz kiedy zabrałam się za pisanie tego komentarza uświadomiłam sobie dlaczego cały czas było mi źle i sobie trochę popłakałam. To wszystko jest sprawą śmierci Kai jak i końcem tego opowiadania. Nie spodziewałam się tego. Jednak taka jest brutalność życia u losu. Dzięki za wszystko ;)
OdpowiedzUsuńAle czemu Ty zawsze kogoś zabijasz, albo kaleczysz?!!!!?!?!
OdpowiedzUsuńI tak to lubię ;)
Gdy normalnie słucham tej piosenki, to coś się ze mną dzieje, a w połączeniu z tym epilogiem to roztrzaskuję się zupełnie i kurde, aż nie wiem, co mam powiedzieć. Widzę, że tu się mnie i moich gróźb w ogóle nie słucha i widzę, że znowu pieprzysz coś niepotrzebnie w "posłowiu" o niewychodzeniu i nienadawaniu. Otóż kochana, NADAJESZ SIĘ i WYSZŁO. Koniec tematu.
OdpowiedzUsuńJeśli karma istnieje to na pewno jest - używając eufemizmu - samicą psa. To nie tak miało się skończyć, miało być i żyli długo i szczęśliwie, mieli rzygać tęczą, zapomnieć o tym, co złego było w ich życiu i skupić się na tym, co lepsze - na byciu razem. Kaja tyle się wycierpiała, była potłuczona, dosłownie klęczała na kolanach, ale na szczęście odnalazł ją Fabian i pomógł jej wstać z kolan, otrzepać się, poskładać, być silną nawet, gdy życie kładzie kłody pod nogi. I powinni być teraz szczęśliwi. Ale nie są. Co gorsze, jedno z nich jest martwe,
Ja nie mam już do Ciebie sił, jesteś niereformowalna i czasami mam ochotę Cię zatłuc za tak bezlitosne zakończenia. Ale wiesz, żebym nie umiała. Bo choć to takie smutne, depresyjnie, wyciskające łzy, to jest to też piękne. I dobrze napisane.
Historia Fabiana i Kai była warta opowiedzenia i za to Ci dziękuję.
nie wiem gdzie mam dać znać, jeśli chcesz, możesz ten komentarz usunąć ;*
OdpowiedzUsuńNiespodzianka :D Uległam urokowi świąt ;) Wcześniej niż zapowiadałam, zapraszam na rozdział 39 do Amelki i Miśka ♥
http://zrodloradosci.blogspot.com/2015/12/rozdzia-39.html
Boże kochany cudowne opowiadanie, a czytając epilog ryczałam jak nie wiem.
OdpowiedzUsuńNie mam więcej słów. Piękne.♥
Witaj.
OdpowiedzUsuńHa! nie spodziewałaś się pewnie, że się tu pojawię! A ja jestem. Muszę Cię uprzedzić, że moje komentarze będą się pojawiać teraz na każdym Twoim blogu. Skomentuję wszystko, należy Ci się. Stanowczo.
Widzę, że wszystkie bohaterki o twarzy Effy Stonem mają w sobie coś pokręconego, trudnego. Ale jednocześnie pięknego. Od Kai nie da się oderwać wzroku, przejść obojętnie. Jest tak krucha, że bałabym się jej dotknąć. Przecież mogłaby mi się rozsypać w dłoniach.
Nie martw się tym spoilerem. Lubię znać zakończenie. Wcale mnie to nie odstraszyło, wręcz przeciwnie. Wiedząc jak to się skończy drżałam i czytałam. Nie potrafiłam przerwać. Ty właśnie taka jesteś. Nie idzie się oderwać.
Kocham to wszystko. Ten minimalizm, wymowność, cały urok. I tajemniczość. Każde zdanie. Znowu to zrobiłaś. To samo co u Bartka i Aniki. Zaczarowałaś.
Kolejna smutna, bardzo smutna historia. Jest smutniejsza niż poprzednia, bo tu już niczego nie da się zmienić. Jej nie ma. Nie tylko dla Fabiana brzmi to jak zły sen. Wiedziałam, że tak się stanie, przecież napisałaś to. Ale ja wciąż wierzyłam, że na końcu, coś jakimś cudem się zmieni.
Nie zmieniło się.
Mnie trudno to komentować. Bo jak? Ja?
Chyba nie ma słów, którymi mogłabym opisać mój podziw. Bo to jak piszesz.. Boże.. to tak dotyka, tak oddziałowywuje na emocje. Grzebie w sercu, w żołądku.
Myślisz, że płakałam rano, bo Kaja umarła? Bzdura. Musisz wiedzieć, że ja mam pewne problemy przez które poranki są dla mnie okropne i z trudem wstaję z łóżka. I dzisiaj nie płakałam, bo się bałam. Płakałam, bo byłam bardzo szczęśliwa, że mogłam przeczytać coś tak pięknego. Dziękuję Ci za tak piękne opowiadanie i za podarowanie mi tak pięknego poranka.
Kaja. Niebezpieczna i jednocześnie tak cudowna. Rozdzierająco prawdziwa. Czułam jakby stała obok mnie. Nie była przerysowana, żałosna, nawet nie była dziwna. Była skrzywdzona.
Nikt nie złamie jej serca. Nikt oprócz jej samej.
Fabian. W Fabianie się tutaj zakochałam. Lubię go na co dzień, choć wiele osób tego nie rozumie. Tutaj jest fantastyczny, realny, mocny, ale też słaby, wątły, skrzywdzony. Nie jest jakimś głupim bóstwem, które nie istnieje. Jest człowiekiem. Zakochanym.
Kolejne słowo, które określa Twoje dzieło to miłość. Czysta, cudowna, wzruszająca.
Nie wiem, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Słowo 'dziękuję' nie wystarczy. To za mało.
Gdy to piszę dłonie mi się trzasą, a łzy same płyną.
Oj, Dominika.
Czytałam. Piękna historia, po prostu. ❤️
OdpowiedzUsuń