czwartek, 22 października 2015

[III] I'll tell you my sins

W domu Fabiana było wszystko to, czego brakowało w jej domu rodzinnym. Ciepło, sympatia, śmiech przy stole, wzajemne odcinki jej mężczyzny i jego ojca, pobłażliwe kiwanie głową jego matki. Przyjęli ją z otwartymi ramionami, kiedy stanęła w progu, nerwowo ściskając dłoń Drzyzgi. Uśmiechnęli się serdecznie, zaprosili do środka, natychmiast poczuła się jak w domu, ale nie tym, w którym się wychowała. W prawdziwym, przepełnionym miłością domu, którego nigdy nie miała, za którym tęskniła przez całe życie.
Który dał jej Fabian.
Dał jej dom w ich mieszkaniu, stał się jej rodziną, najważniejszą osobą w życiu. Dał jej wszystko, czego nieświadomie poszukiwała, potrzebowała, nauczył ją życia ze sobą, miłości, ciepła, nauczył ją tego, czego nauczyli go rodzice, zawsze razem, zawsze zakochani w sobie na zabój.
W obecności rodziców klęknął przed nią, trzymając w dłoniach ukryte wcześniej w kieszeni pudełeczko i kwiaty kupione przez wtajemniczonego we wszystko ojca. Patrzył jej prosto w oczy i pytał, powtarzał starą, oklepaną formułkę, uśmiechał się, tak szeroko, jak tylko on potrafi, a potem wstał, wziął ją na ręce i biegał po całym domu, śmiejąc się, krzycząc z radości, a ona śmiała się i krzyczała razem z nim, bo pierścionek był piękny, a on był jej narzeczonym.
Kochała go. Kochała go jak wariatka, kochała go całym sercem i czasami znowu chciała uciekać, ale patrzyła wtedy na ten pierścionek, który jej ofiarował, który włożył jej na serdeczny palec lewej ręki, patrzyła na pierścionek i wiedziała, że nie może uciec, bo on też ją kocha. Zasypiała obok niego i obok niego się budziła, kochała go, a on kochał ją, jak wariat, na zawsze, i było dobrze, i było im razem tak dobrze.

- Fabian, błagam ubierz się - jęknęła, podnosząc głowę znad kubka z kawą. Paradował przed nią w samych spodniach, z potarganymi włosami i zaspanym wzrokiem.
- Ubrany jestem - mruknął. Pokręciła głową z dezaprobatą.
- Koszulkę załóż - poleciła. - Rozpraszasz mnie, ty i twoja super sportowa siatkarska klata. Ubierz się, bo się na ciebie rzucę, tu i teraz, na kuchennym stole.
W jego oczach zatańczyły radosne ogniki.
- To się nie będę ubierał - odparł. Przewróciła oczami. Wstała od stołu, odstawiając kawę, podeszła do niego, tak niska, drobna, z czarnymi włosami związanymi w niedbałą kitkę, w bluzie dresowej, którą ukradła z jego szafki, bez makijażu, jeszcze zaspana. Piegowata, z niebieskimi oczami wlepionymi w jego oczy, śliczna, piękna, i jego, już na zawsze, do końca życia, z pierścionkiem błyszczącym na palcu.
Pocałował ją, delikatnie, przyciskając do siebie, czując ciepło jej drobnego ciała, przyspieszone bicie serca. Tak było dobrze, kiedy byli razem, mieli siebie, mieli tę pewność, że nic ich nie rozdzieli, że nic nie może się przecież stać.
- Kocham cię - wyszeptała pomiędzy pocałunkami. Wziął ją na ręce i pomaszerował do sypialni.
- To za mnie wyjdź - mruknął. Zaśmiała się cicho.
- Już ci to przecież obiecałam.
Popatrzył na nią, drobniutką, delikatną, kruchą jak szkło. I jego, ukochaną, kochającą, obiecaną, przyrzeczoną i przyrzekającą.
- Obiecaj mi znowu - poprosił. - Obiecuj codziennie.

- Pięknie wyglądasz - mruknął, wpatrując się z zachwytem w piegowatą skórę na jej nagim ramieniu.
- A ty pięknie kłamiesz - zaśmiała się. Spojrzała mu prosto w oczy, niebieskie tęczówki naprzeciw zielonych, ogniki szczęścia, uśmiech na twarzy.
- Kocham cię, Drzyzga, wiesz? - szepnęła. Uśmiechnął się szerzej, pocałował ją w czubek nosa.
- Wiem przecież - odparł. Oparł ciężar ciała na wyprostowanych rękach, wpatrując się w nią z uwagą. - Kaja, musimy pogadać.
Uśmiech przygasł na jej twarzy.
- Takie słowa nigdy nie oznaczają niczego dobrego - mruknęła. Usiadł na skraju łóżka, cały czas na nią patrząc.
- Kaja... zgodziłaś się za mnie wyjść, bo... naprawdę tego chcesz? - spytał cicho. Westchnęła, wstała i usiadła obok niego.
- I o tym chcesz rozmawiać? - uśmiechnęła się. - Pewnie, że tego chcę. Przecież cię kocham.
- Kaja, to chyba dobry moment... powinniśmy jechać do twoich rodziców - powiedział niepewnie. Zamknęła oczy.
- Nie, Fabian. To nigdy nie będzie dobry moment.
- Kaja...
- Powiedziałam: nie - przerwała mu. - Byliśmy tam raz, ojciec nawet nie uścisnął ci ręki, matka wywaliła nas za drzwi, bo wyparłam się rodowego dziedzictwa i nie zostałam prawnikiem. Nie mam zamiaru do nich wracać.
- Nie zaprosisz ich na ślub? - zapytał. Nie odpowiedziała od razu, wstała, w milczeniu zaczęła szukać rozrzuconych po podłodze ubrań.
- Kaja?
- Nie, Fabian - mruknęła. - Tydzień temu zgodziłam się za ciebie wyjść, kiedyś, w przyszłości. Nie już, nie zaraz. Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym. I nie, nie zamierzam ich zapraszać. Nie potrzebuję ich w swoim życiu.
- Każdy potrzebuje rodziców w swoim życiu - odparł. Spojrzała na niego wrogo, wciągając spodnie.
- Tobie się tak wydaje, bo miałeś szczęśliwy dom i cudowną rodzinkę, nadal masz - syknęła. - Ja ich nie potrzebuję. Nie chcę. A jeśli tobie wydaje się, że możesz podejmować takie decyzje za mnie... - urwała. Pokręciła głową. - Nie możesz, Fabian. Jakiś głupi pierścionek nie daje ci takiego prawa.
Założyła bluzkę, związała włosy w niedbały kucyk na czubku głowy.
- Więc to wszystko sprowadza się dla ciebie do głupiego pierścionka? - zapytał cicho. - To nic nie znaczy?
Nie odpowiadała, odwróciła się do niego plecami, wyciągniętymi rękami oparła o ścianę.
- Ostrzegałam cię - mruknęła. - Mówiłam, że nie powinieneś się w to angażować.
Wstał, podszedł do niej, zaciskając dłonie w pięści.
- Znowu zaczynasz? Znowu wracamy do tego tematu? - prychnął. Milczała, uparcie milczała, unikała jego wzroku, jego dotyku. Wymknęła się z sypialni, szybko wsunęła buty na bose stopy, chwyciła za klamkę.
Uciekała, znowu uciekała, choć obiecała mu, że nigdy tego nie zrobi.
Nie miał siły jej gonić.
- Psiakrew, Fabian - jęknęła. Odwróciła się, oparła plecami o drzwi i osunęła na podłogę. - Co ja robię? Czemu znowu to robię?
Podszedł do niej, ukucnął obok, chwycił drżące dłonie.
- Nie uciekłaś - zauważył. Uśmiechnęła się, pomimo płynących po policzkach łez.
- Kocham cię - szepnęła. - Przepraszam. Porozmawiajmy.
Powoli pokręcił głową, wargami wycierając jej łzy.
- Porozmawiamy później - mruknął. - Teraz chodź. Ja zrobię ci kawę i przyniosę do łóżka, a ty sobie popłaczesz, okej?
Spojrzała na niego z wdzięcznością.                   
- Jesteś idealny. Kocham cię.
- Ja ciebie też, Kaja. Jak wariat.

Oplotła palcami rozgrzany kubek, patrząc niepewnie na Drzyzgę.
- Przepraszam, Fabian - szepnęła. - Przepraszam, że chciałam uciec.
Uśmiechnął się delikatnie, oparty plecami o szafki kuchenne, wpatrzony w nią z troską i niepokojem.
- Nie przepraszaj - odparł. - Nie uciekłaś. Zatrzymałaś się przecież. Nie wyszłaś z mieszkania.
- Ale chciałam, trzymałam rękę na klamce i... cholera, Fabian, gdybym uciekła... to byłby koniec, prawda?
Nie odpowiedział. Podszedł do niej, wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Chodź, obiecałem ci kawę do łóżka, a ty przydreptałaś za mną - mruknął. Spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Jesteś wspaniały - szepnęła. Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Ścisnęła jego rękę i dała się poprowadzić do sypialni. Usiadła na skraju łóżka, wbijając wzrok w zaciśnięte dłonie. Ukucnął przed nią, delikatnie dotykając splecionych palców.
- Nie umiałem od ciebie odejść, pamiętasz? - spytał cicho. - Chciałem uciec, tak jak ty, chciałem nigdy do ciebie nie wrócić, a wylądowałem u Kubiaka, pijany i przerażony, że może stać ci się krzywda.
Zamknęła oczy. Ta noc, przerażająca, samotna, porwana kartka, która zniszczyła jego marzenia i przekonanie, że to koniec, że go straciła, a potem radość, kiedy wrócił, kiedy mówił, że ją kocha, ta radość, którą dawał jej dzień po dniu, w każdy możliwy sposób.
- Więc, Kaja, to nie byłby koniec, jeśli ty byś tego nie zakończyła - powiedział. - Nie umiem bez ciebie normalnie funkcjonować, nie chcę nawet próbować. Naprawimy to, jak zwykle. Wszystko możemy naprawić.
Zagryzła wargi. Chciała mu powiedzieć tak wiele rzeczy, podziękować za tak wiele słów, ale nie potrafiła sformułować swoich myśli, nie potrafiła ich pozbierać, rozplątać emocji poplątanych w jej umyśle. Wiedziała jedno - kochała go nad życie. I tylko to mogła powtarzać, raz po raz, codziennie, za każdym razem, kiedy patrzyła mu w oczy, kiedy robił jej kawę i budził pocałunkiem, kiedy wściekał się na nią, bo znowu zapomniała o rachunkach, kiedy się śmiał, oglądając horrory i kiedy przytulał ją, bo było jej zimno. Był idealny, może nawet zbyt idealny, by mogła na niego kiedykolwiek zasłużyć, by ten idealnie nieidealny związek mógł trwać, by mogli spędzić razem życie.
Ale wtedy, tamtego dnia, było dobrze, bo ona popełniła błąd, ale w porę go naprawiła, a on ją kochał, kochał ją jak wariat, a ona kochała jego, najbardziej na świecie, i wtedy było dobrze, bo nie uciekła, a on był przy niej. Zawsze był przy niej.
- Nie chcę kończyć tego, co mamy - szepnęła w końcu. - Nigdy. Kocham cię.
Uśmiechnął się delikatnie. Przez długi czas nie była w stanie powiedzieć tych dwóch słów, nie potrafiła wypowiedzieć na głos uczuć, z których oboje doskonale zdawali sobie sprawę, ale kiedy wreszcie to powiedziała, nie mogła przestać, powtarzała mu to przy każdej okazji. Kocham cię. Kocham cię, Fabian. Kocham cię.
Kocham cię, Kaja, kocham cię jak wariat, zawsze będę cię kochał.
- Myślałam, że to... że nie mogę mieć dzieci, że to wszystko zniszczy - szepnęła. - Ty chcesz być ojcem, i byłbyś wspaniałym ojcem... Będziesz - poprawiła się. - Jeśli zechcesz... sam o tym mówiłeś. Że tyle dzieci chciałoby mieć rodziców.
Spojrzał na nią z uwagą. Nie patrzyła na niego, przypatrywała się swoim zaciśniętym palcom. Drżały jej wargi, drżały ściśnięte dłonie, cała drżała. Usiadł obok niej i przycisnął do siebie. Oparła mu głowę o ramię.
- Kaja, na to mamy jeszcze mnóstwo czasu, ale... jeśli ty jesteś gotowa adoptować dziecko, to zrobimy to. Weźmiemy ślub i damy dom i rodzinę jakiemuś maleństwu, które tego nie ma - powiedział cicho. - Kaja... zrobiłbym dla ciebie wszystko.
Spojrzała na niego, niebieskie tęczówki lśniły od łez, ale uśmiechała się delikatnie, bardzo delikatnie, ale nie smutno, a to było dla Fabiana w tym momencie najważniejsze.
Bo Kaja była jego priorytetem, pierwszą myślą po przebudzeniu i ostatnią przed zaśnięciem. Była porankiem, zmierzchem, wszystkim, co piękne, co dobre, co idealne w swojej nieidealności. Była zapachem konwalii, poranną rosą na trawie, księżycem w pełni, piaskiem na plaży przesypującym się pomiędzy palcami, była słońcem, szczęściem, uśmiechem, była dotykiem, pocałunkiem i cudownym spełnieniem, była wszystkim, co kochał, wszystkim, czego potrzebował w życiu. Kiedyś myślał, że siatkówka zawsze będzie jego priorytetem, że to tej dyscyplinie podporządkuje całe swoje życie. A potem poznał Kaję, potem pokochał tę kruchą, poranioną brunetkę o niebieskich oczach i wiedział, że dla niej bez wahania rzuciłby sport. Dla niej rzuciłby wszystko.
- Zrobiłbym dla ciebie wszystko - powtórzył. Pocałował ją w czubek głowy, czarne włosy łaskotały go w nos, ale to nie było ważne, ważna była ona, ONA, Kaja, jego Kaja, z zaręczynowym pierścionkiem na palcu i oczami błyszczącymi od łez.
Bo z Kają nic nie mogło być proste i zwyczajne, ale wszystko było piękne i warte zapamiętania. Nie mogło być długie, ale było intensywne, pełne bólu, ale i radości, zwrotów o sto osiemdziesiąt stopni, kłótni i wybaczania, pocałunków, dotyku, ucieczek i powrotów, uśmiechów i łez. Życie z Kają było pełne sprzeczności, czasami bardzo bolesne, czasami niezwykle trudne. Ale warte tego bólu i tego trudu, ona była tego warta, ta jego krucha istotka, czarnowłosa, z niebieskimi oczami patrzącymi na niego z taką ufnością, z piegami na policzkach, lekko zadartym nosem i paczką papierosów ukrytą w torebce, z każdą ucieczką i każdym powrotem, każdą raną w sercu i każdym bólem, każdą przeszkodą.
Kaja była warta wszystkiego, co dobre, co ważne, co potrzebne. I zrobiłby dla niej wszystko.

Położył jej dłoń na kolanie i ścisnął lekko. Siedziała na siedzeniu pasażera, kilkadziesiąt centymetrów od niego, nerwowo wyłamując palce, niewidzącym wzrokiem zapatrzona w przestrzeń za oknem. Jechali do Warszawy, do jej rodziców, zaprosić ich do siebie do domu, do swojego życia. Chciała spróbować, ostatni raz, nawiązać z nimi kontakt, na powrót stać się choć namiastką rodziny. Chciała tego głównie dlatego, że chciał tego Fabian, a dla niego zrobiłaby wszystko. W głębi serca chciała, żeby jej rodzice byli na ich ślubie, chciała, żeby wreszcie stanęli po ich stronie.
- Boję się - mruknęła, nawet nie patrząc w stronę prowadzącego samochód Drzyzgi. - Cholernie się boję. I wiedz, że gdyby nie ty, nigdy bym tam nie wróciła.
Uśmiechnął się pod nosem. Powtarzała to przez całą drogę, zaciskając usta, ściskając jego dłoń. Ten dotyk dawał im obojgu tyle siły, tyle odwagi. Tak prosty gest, uścisk dłoni, zetknięcie palców, prosty, a mimo wszystko tak ważny w ich życiu.
- Będzie dobrze, Kaja, obiecuję - odparł. Uśmiechnęła się blado.
- Pewnie znowu wywalą nas za próg, szczególnie, jak dowiedzą się o tym. - Wyciągnęła w jego stronę dłoń z pierścionkiem na palcu. Był dla niej ostoją, przystanią w burzy szaleństwa, wszystkim, czego w życiu tak naprawdę potrzebowała. Nie przeszkadzała jej nawet ciągła rywalizacja z siatkówką, przecież doskonale wiedziała, co może oznaczać związek ze sportowcem, zdawała sobie sprawę z tego, że Fabian sportu nie rzuci. A pierścionek... pierścionek znaczył wszystko, był deklaracją, obietnicą, ostoją w burzy. Pierścionek był od Fabiana, i łączył ich na zawsze.
- Nie wywalą nas za próg, obiecuję - powiedział poważnie. - Nie pozwolę im na to. Muszą cię wysłuchać, muszą zaakceptować twoje decyzje, twoje życiowe wybory. Nie każę im lubić mnie, ale mają akceptować to, że to ty mnie wybrałaś, Kaja. Mają cię wspierać, nie odrzucać. I ja tego dopilnuję.
Milczała przez moment, wpatrzona w drogę przed sobą.
- Nie rób nic na siłę, proszę cię - odezwała się. - To nie ma sensu. Zrobią, co chcą. Najważniejsze, że jesteś - dokończyła cicho. Ścisnął mocniej jej dłoń. Była dla niego ważna, najważniejsza, jedyna i ukochana. Kaja, jego Kaja, z tym pierścionkiem, który mówił wszystko.

Ręce jej drżały, czuł to, kiedy ściskał jej dłoń, stojąc pod drzwiami jej rodziców. Bała się, a mimo to zgodziła się na ten wyjazd. Doskonale wiedział, dlaczego. Bo on tego chciał.
Tyle razy ostrzegała go przed samą sobą, a była gotowa zrobić dla niego wszystko. Czasami, kiedy w środku nocy budził się i patrzył, jak spała obok niego, krucha, bezbronna, odarta z pancerza, zastanawiał się, czym zasłużył na takie szczęście, na tak wspaniałą kobietę u boku. Tysiąc razy ostrzegała go przed samą sobą, ale miał wrażenie, że to on powinien ją ostrzegać. Tak naprawdę przecież na nią nie zasługiwał. Kłócił się z nią o drobiazgi, krzyczał, przeklinał, ale przecież kochał ją jak wariat. Jego płomyk, jego iskierka, jego Kaja.
- Co wy tu robicie? - w głosie jej matki nie było złości, raczej zaskoczenie. Ścisnął mocniej jej dłoń.
- Możemy wejść? - zapytała cicho. Matka cofnęła się o krok.
- Tak, oczywiście, ale... Kaja, dlaczego teraz? Coś się stało?
Nie odpowiedział, zdjęła z siebie płaszcz i odruchowo powiesiła go na kołku. Sięgnęła za siebie, szukając jego dłoni. Potrzebowała go, tak bardzo potrzebowała odwagi.
Przeszła do salonu, ciągnąc go za sobą, stukając obcasami po drogich panelach. Usiadła na skórzanej kanapie, wpatrując się uważnie w matkę.
- Gdzie ojciec? - spytała cicho. Fabian spojrzał na narzeczoną z uwagą. Zaciskała wargi, próbując ukryć zdenerwowanie. Mogła oszukać wszystkich wokół, ale nie jego. Nie po tym wszystkim, co razem przeszli.
- Wyszedł na chwilę, niedługo powinien być - odparła jej matka. - Kaja... coś się stało?
Uśmiechnęła się nerwowo, cały czas ściskając jego dłoń. Czuł jej strach, jej niepewność, negatywne uczucia emanujące z każdej komórki jej drobnego ciała. Czuł, że się boi, ale czuł, że jego dotyk dodaje jej pewności. Przejechał kciukiem po pierścionku zaręczynowym na jej palcu, przypominając jej, że jest z nią, bez względu na wszystko. Że dla niej skoczyłby w ogień i pobiegł na koniec świata.
- Chciałam... chcieliśmy wam coś powiedzieć - zaczęła niepewnie. - Ale poczekam na ojca.
Matka Kai zacisnęła nerwowo dłonie.
- Zrobię herbatę - powiedziała cicho. Z wyraźną ulgą opuściła salon. Kaja uśmiechnęła się blado.
- Jest przerażona - mruknęła. - Ja zresztą też.
Pocałował ją w czubek głowy i przycisnął do siebie, próbując dodać otuchy. Widział jej maskę odwagi i pewności siebie, widział, jak ta maska znikała, kiedy tylko zostawali sami. Przy nim nie udawała, nie musiała, nie chciała. I może to było zwycięstwo, to był cel i definicja ich związku, może to w ogóle jest definicja tej prawdziwej, spełnionej, szczęśliwej miłości. To, że przy tej drugiej osobie znikają wszystkie twoje maski i walą się wszystkie obronne mury.
- Nie bój się, Kaja - szepnął. - Kocham cię. Będzie dobrze.
Uśmiechnęła się blado. Oparła na sekundę głowę o jego ramię, przymykając oczy.
- Też cię kocham - odparła. - I to jest najważniejsze, wiesz? Że jesteś. I ten pierścionek.
Podniosła głowę, słysząc zgrzyt klucza w zamku. Wyczuł jej drżenie i sztywność mięśni.
- Co ty tu znowu robisz?
Głos jej ojca był ostry, nieprzyjemny. Wstała, puszczając jego dłoń, stając naprzeciw mężczyzny, który powinien być dla niej wsparciem w każdej chwili, nawet tej najtrudniejszej. Mężczyzny, który ją zniszczył, Fabian to wiedział, mówiła mu o tym niejednokrotnie, ale w tamtym momencie zobaczył to na własne oczy, twardy wzrok, wściekłość w tęczówkach tak niebieskich jak te Kai, te kochane, drobne dłonie zaciśnięte w pięści i wargi zagryzione w wąską linię.
Momentalnie wstał, stanął przed Kają, zasłaniając sobą jej nieduże ciało, patrząc wrogo na jej ojca. Przecież zrobiłby dla niej wszystko.
Wiedział, dlaczego nie chciała tu przyjeżdżać i wiedział, jak wielki popełnił błąd, namawiając ją na odwiedziny u rodziców. Teraz widział to dokładnie. To nie on był problemem, to nie jego ojciec nie akceptował. Chodziło o nią, o Kaję, o tę jego małą, pokruszoną brunetkę, którą dzień po dniu musiał utwierdzać w przekonaniu, że na niego zasługuje, chociaż to on nie zasługiwał nigdy na nią.
Kochał ją, przecież tak bardzo ją kochał.
- Chciałem zachować się po męsku - zaczął, po omacku chwytając za plecami dłoń Kai i ściskając ją mocno. - Chciałem z panem porozmawiać o pewnej rzeczy. Zapytać pana o jedną rzecz.
Mężczyzna uniósł brwi w ironicznym, niemym pytaniu, Kaja szarpnęła dłonią, ale nie pozwolił jej wyrwać palców z uścisku.
- Musi pan też wiedzieć, że w tej kwestii decydujące jest dla mnie zdanie pańskiej córki, która się zgodziła, ale... chciałem prosić pana o rękę Kai.

Taca z filiżankami wypadła z rąk matki jego ukochanej.

~*~
Im dłużej o tym myślę, tym bardziej tego opowiadania nienawidzę.
Ale, byłam na Memoriale, mam zdjęcie z Tomaszem Rześkim i paroma innymi, generalnie jestem w niebie i czekam na dzień, kiedy Resovia będzie grała w Warszawie z Politechniką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz